Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Spotkania po 40 latach od strajku w Wyższej Szkole Inżynierskiej w Radomiu. Ludzie dzielili się swoją biedą

Janusz Petz
Janusz Petz
Uczestnicy strajku w Wyższej Szkole Inżynierskiej w 1981 roku przy tablicy upamiętniającej bunt studentów i pracowników naukowych; od lewej - Andrzej Kirsz, Sławomir Grzywacz, Jan Piechna, Krzysztof Telka, Waldemar Żuchowski, Wiesław Ciołczyk.
Uczestnicy strajku w Wyższej Szkole Inżynierskiej w 1981 roku przy tablicy upamiętniającej bunt studentów i pracowników naukowych; od lewej - Andrzej Kirsz, Sławomir Grzywacz, Jan Piechna, Krzysztof Telka, Waldemar Żuchowski, Wiesław Ciołczyk. Joanna Gołąbek
Dla jednym był to karnawał wolności, dla innych pierwsza próba funkcjonowania w dorosłym życiu w spartańsakich warunkach. Nie było tarć, spięć, konfliktów ideologicznych, co wydaje się nieuchronne, gdy kilkaset ludzi przez dzień i noc zdanych jest na siebie. Po 40 latach spotkali się w miejscu, gdzie uczestniczyli w najdłuższym strajku czasów Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.

„Do dziś nie mam odwagi zadać pytania żonie Annie, w jakim stopniu akceptowała moją nieobecność w domu, pozostawiona sama sobie z dwójką małych dzieci, na szóstym piętrze w bloku na Ustroniu, przez prawie 50 dni” - pisze w swoich wspomnieniach Kazimierz Jezuita, członek Komitetu Strajkowego w Wyższej Szkole Inżynierskiej. W czerwcu 1982 roku zwolniono go z pracy, pozbawiono praw nauczyciela akademickiego. I tak miał szczęście, bo przez trzy lata pozostawiono go w końcu w pracy w roli pracownika inżynieryjno - technicznego.

Różne historie

Za swój bunt ludzie ponosili różne koszty. Ale co ciekawe nikt z kilku setek strajkujących ludzi, poza jedną osobą, nie został internowany. Ten wyjątek to Jan Rejczak, pracownik naukowy w Wyższej Szkole Inżynierskiej, późniejszy wykładowca na Politechnice Radomskiej, wojewoda radomski, poseł. W nocy z 12 na 13 grudnia ogóle nie był wśród strajkujących, „zgarnięto go z domu”. Po aresztowaniu Rejczaka w jego mieszkaniu w kamienicy na ulicy Moniuszki na długo pozostał ślad w postaci drzwi zmasakrowanych przez milicjantów siekierą i łomem.

Z resztą wobec strajkujących władza obeszła się w sumie jak z jajkiem. W niedzielę, 13 grudnia 20181, gdy od wielu godzin areszty zapełniały się aresztowanymi działaczami opozycji demokratycznej, a w kraju płonęły pojedyncze ogniska oporu, w otoczeniu Wyższej Szkoły Inżynierskiej nic specjalnego nie działo się, choć pod budynek uczelni podjechały już opancerzony pojazdy wojskowe. Groźnym symptomem był brak łączności telefonicznej. Strajkujący mieli sprawną jeszcze łączność po liniach kolejowych, ale przerażające było to, że nikt z drugiej strony nie odbierał telefonu.

Wszyscy spodziewali się już, że będzie desant - tylko nie wiadomo skąd. Z ziemi? Z powietrza? Dopiero po południu strajkujących wyprowadzano dla zaparkowanego na parkingu autobusu marki San oraz wojskowych ciężarówek i grzecznie odwożono po osiedlach do domów. Nie wiadomo, o co chodziło ówczesnej władzy, ale najwyraźniej nikt nie chciał puszczać młodych ludzi wolno, aby za chwilę nie trzeba było ich łapać na ulicach i wsadzać do więzień z powodu złamania przepisu o godzinie policyjnej. Argumentem do wyjścia z budynków uczelni dostarczył zdecydowany i dość agresywny osobnik w mundurze pułkownika Ludowego Wojska Polskiego, który przed swoją przemową trzasnął trzymaną w ręku pałą o stół. Niektórzy strajkujący byli zdecydowani walczyć dalej, ale ta próba - podobnie jak w innych miejscach w Polsce - dogasała w obliczu ciężkiej artylerii wytoczonej przez totalitarne państwo przeciwko swoim obywatelom.

Wspomnienia po 40 latach

Co najbardziej pamięta się 40 lat po strajku, który dla wielu był pierwszym bardzo ważnym doświadczeniem dorosłego życia ? - Najbardziej pamiętam to, że udało nam się zachować we wszystkim zgodę i skuteczność. Przecież byliśmy rozpracowywani, na pewno próbowano tworzyć wśród nas konflikty. Nie daliśmy się - mówi Włodzimierz Dobrowolski, rzecznik Niezależnego Zrzeszenia Studentów, jeden z liderów strajku.

Kolejna rzecz, która najbardziej utkwiła mu w pamięci to poczucie siły budowane na tym, że wszyscy dookoła udzielają wsparcia. Warto przypomnieć, że w ramach Solidarności z radomską uczelnią do strajku przystąpiło 70 ze 100 wszystkich uczelni w całej Polsce. - Ludzie przynosili jedzenie, papierosy, kawałek kiełbasy, dzielili się swoją biedą. To otaczające nas wsparcie nas budowało. Poza tym we wszystkich negocjacjach siedział z nami Andrzej Sobieraj, szef regionalnej Solidarności. Wiedzieliśmy, że gdyby tylko władza chciała nas spacyfikować przyjechaliby do nas z pomocą robotnicy . Mieliśmy komfort - poparcie ludzi, rektorów uczelni, kościoła - mówi Włodzimierz Dobrowolski.

Pod koniec krótkiej historii pierwszej Solidarności związek, a właściwie ruch społeczny Solidarności dobijał do 10 milionów członków. Wydawało się, że nikt nie ma tylu czołgów i armat, aby rozwalić taką siłę. A jednak... - Ja jestem jedną z ofiar tamtych sytuacji, miałem mnóstwo problemów. Ale uważam, że tamta władza miała dwa oblicza. Jedno oblicze mówiło: nie czekać, pacyfikować, pałować a inne doradzało: poczekajmy, może da się łagodnie rozpracować. Teraz myślę, że stan wojenny był dużo wcześniej przygotowywany, ale wtedy był dla nas karnawał wolności, gdyby ktoś obwieszczał wówczas, że tak to się skończy jak się skończyło byłby nazwany zdrajcą - mówi Włodzimierz Dobrowolski.

Krzysztof Telka, uczestnik strajku, a potem wiceprezydent Radomia i wykładowca na Politechnice Radomskiej trochę inaczej zapamiętał ówczesne przeczucia na temat tego co się może stać.

- Myśmy byli już 50 dni w walce i już potrafiliśmy oceniać to co się dzieje na zewnątrz. 12 grudnia wróciłem ze spotkania w Poznaniu, gdzie odwołano jeden z wykładów i rozgoniono nas właściwie do domu. W Radomiu widziałem już, że do samochodów pakują ludzi, trwają aresztowania, stan wojenny nie spadł więc z nieba w ciągu jednej godziny - mówi Krzysztof Telka. Ze strajku zapamiętał też początek buntu, gdy z uczelni wyrzucono dziennikarza „Słowa Ludu” - organu Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

Najdłuższy strajk

Strajk w Wyższej Szkole Inżynierskiej w Radomiu wybuchł dokładnie 40 lat temu - 26 października 1981 roku i skończył się 13 grudnia wraz z ogłoszeniem stanu wojennego. Był to najdłuższy ze wszystkich strajków jakie miały miejsce w czasach komunistycznych.

Powodem do rozpoczęcia strajku była sytuacja w Wyższej Szkole Inżynierskiej, gdzie władze mianowały rektora Michałą Hebdę bez wymaganych procedur i z pogwałceniem zawartych porozumień. Zmieniona wiosną 1981 roku ordynacja wyborcza faworyzowała profesora Hebdę. Efektem sporu o ordynację było usunięcie z Senatu uczelni przedstawicieli związku NSZZ „Solidarność” oraz Niezależnego Zrzeszenia Studentów. W efekcie tego zakładowa Solidarność na uczelni ogłosiła strajk. Mimo bojkotu wyborów przez opozycję, Senat dokonał ponownego wyboru profesora Hebdy na stanowisko rektora Wyższej Szkoły Inżynierskiej w Radomiu. Wybór ten został następnie zatwierdzony przez ministra nauki, szkolnictwa wyższego i techniki Jerzego Nawrockiego pomimo protestów Konferencji Rektorów Szkół Wyższych, Towarzystwa Popierania i Krzewienia Nauki oraz tak zwanej komisji czterech profesorów pod przewodnictwem Andrzeja Stelmachowskiego, która przybyła do Radomia, by wezwać Hebdę do ustąpienia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najlepsze atrakcje Krakowa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na radom.naszemiasto.pl Nasze Miasto