Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W Biedronce i Lidlu zabraknie kasjerek? Podwyżki płac kuszą, ale w sklepach rośnie ryzyko zakażeń. Zabezpieczenia kontra głupota klientów

Zbigniew Bartuś
Zbigniew Bartuś
Maseczki na twarzy klientów i personelu popularnych sklepów nie zawsze są na swoim miejscu. Rośnie przez to ryzyko zakażenia koronawirusem, zwłaszcza wśród kasjerów (kasjerek) i sprzedawców (sprzedawczyń). Potem stają się często nieświadomymi, bo bezobjawowymi, roznosicielami pandemii.
Maseczki na twarzy klientów i personelu popularnych sklepów nie zawsze są na swoim miejscu. Rośnie przez to ryzyko zakażenia koronawirusem, zwłaszcza wśród kasjerów (kasjerek) i sprzedawców (sprzedawczyń). Potem stają się często nieświadomymi, bo bezobjawowymi, roznosicielami pandemii.
- Ryzyko zakażenia koronawirusem jest w każdym sklepie w Polsce wielokrotnie większe niż na cmentarzu. Cmentarze zostały zamknięte, my codziennie się narażamy – mówi kasjerka z Żabki w centrum Krakowa. Jest psychicznie wyczerpana. Codziennie ma do czynienia z klientami lekceważącymi zalecenia i przepisy bez maseczek lub z opuszczonymi maseczkami. Część to tzw. antycovidowcy, część – podpici lub wręcz pijani. Zachowywanie dystansu to w polskich warunkach raczej ewenement niż norma. Tymczasem w świetlnie badań, których wyniki przytacza CNN, ryzyko zakażenia koronawirusem jest w przeciętnym sklepie wielokrotnie wyższe niż np. w biurze czy fabryce, zaś wśród sprzedawców i kasjerów pięć razy wyższe niż wśród np. pracowników zaplecza. Związkowcy z sieci handlowych żądają od pracodawców „dodatków za szkodliwość i ryzyko”, podobnych do tych wypłacanych już w Niemczech czy Czechach.

FLESZ - Koronawirus najniebezpieczniejszy w historii. Uważaj na siebie!

Mimo kilkunastoprocentowego spadku przychodów w większości sklepów w Polsce, pensje handlowców, zwłaszcza tych pracujących w bliskim kontakcie z ludźmi – czyli sprzedawców i kasjerów - dynamicznie rosną.

Wedle GUS, od początku roku podwyżki oscylują wokół 10 procent, a średnia płaca w całym handlu detalicznym przekroczyła 4,2 tys. zł. To dwa razy więcej niż jeszcze pięć lat temu, gdy wielu handlowców, zwłaszcza kasjerek w marketach, pracowało na śmieciówkach za parę złotych za godzinę.

Dzisiaj sieci proponują pełny etat i przeróżne bonusy. Na zbliżające się święta najwięksi pracodawcy – m.in. Lidl - szykują solidne premie. A wszystko dlatego, że o pracowników coraz trudniej. Powodem jest ryzyko zakażenia.

Praca w stacjonarnym sklepie, zwłaszcza na pierwszej linii frontu (sprzedawcy, kasjerzy) stała się dziś mocno ryzykowna, zważywszy konieczność ciągłego kontaktu z chmarami klientów, których stan zdrowotny nie jest znany. Wprawdzie w większości sklepów od klientów oddziela kasjerki duża tafla pleksi, ale jest pod nią 30-centymetrowa „szczelina”: pracowniczka musi w jakiś sposób odebrać towar od klienta i go skasować, a potem oddać.

Te towary podawane są im gołymi, rzadko zdezynfekowanymi, rękami przez słabo zabezpieczonych kupujących. Możliwość przeniesienia zakażenia jest ogromna. Zwłaszcza że wielu klientów nachyla się do szczeliny przy ladzie i zagaduje, chucha, a nawet pluje. W praktyce nie sposób takich sytuacji uniknąć.

- Jedyne, co możemy zrobić, to nosić szczelne maseczki, co chwila dezynfekować i zmieniać rękawiczki, pamiętać o niedotykaniu rękami twarzy i jej okolic, po każdej dniówce – wrzucać ciuchy do pralki, no i się modlić – mówi kasjerka z Żabki. Ile jej koleżanek tak robi?

- To osoby temat – przyznaje sprzedawczyni. Tłumaczy, że większości ludzi ciężko wytrzymać osiem godzin w szczelnej maseczce, więc notorycznie się te maseczki „nieco luzuje” lub wręcz opuszcza. To samo dotyczy dezynfekcji rąk. – Spirytus niszczy skórę, podobnie jak gumowe rękawice, a w dodatku nie ma czasu na takie ceregiele, zwłaszcza przy dużych kolejkach. A te ustawiają się notorycznie w południe, po godzinach dla seniorów, oraz w soboty.

Identyczne refleksje mają jej koleżanki (i koledzy) z Biedronek, Lidli, Carrefourów, Auchanów oraz mniejszych sklepów, zwłaszcza tych masowo odwiedzanych przez klientów. Nie dziwią się pracownikom, którzy z jakichś powodów (L4, opieka nad bliskimi), nie przychodzą do pracy. Nawet jeśli oznacza to utratę premii za frekwencję.

Zarobki w handlu: solidny wzrost płac, bonusy, premie. A co z dodatkiem za „szkodliwość” oraz :ryzyko zakażenia koronawirusem"?

Mimo pandemicznego spadku obrotów, sieci handlowe nieustannie szukają szeregowych pracowników. Z jednej strony coraz więcej ludzi nie przychodzi do pracy (niekoniecznie z powodu zakażenia czy kwarantanny), z drugiej – mocno stopniała liczba cudzoziemek, zwłaszcza Ukrainek, które w okresie przed pandemią chętnie zapełniały wakaty w dyskontach i hipermarketach. Sprawia to, że sieci handlowe (również te grupujące małe punkty formatu Żabki), ale też placówki osiedlowe mają problemy z obsadzeniem stanowisk. Wymusza to na pracodawcach stałą poprawę warunków zatrudnienia.

Jak pisaliśmy niedawno – opierając się na najświeższych danych serwisu Wynagrodzenia.pl prowadzonego przez renomowaną krakowską firmę Sedlak&Sedlak - mediana wynagrodzeń w sklepach stacjonarnych w Polsce osiągnęła 4180 złotych brutto (połowa ludzi zarabia mniej, a połowa więcej). Osoby z co najmniej 6-letnim doświadczeniem zarabiają o kilkanaście procent więcej niż wynosi mediana dla całej grupy i o ponad jedną czwartą więcej od nowicjuszy. W handlu detalicznym jest to 4,6 tys. zł.

Dochodzą do tego coraz częściej różnego rodzaju okazjonalne bonusy i premie. Serwis Wiadomości Handlowe informuje np., że na świąteczne premie dla pracowników Lidl i Kaufland przeznaczą 23 mln zł. Zatrudnieni mają otrzymać do 700 zł w formie doładowań kart pracowniczych.

„Celem uhonorowania waszych wysiłków postanowiliśmy przyznać dodatkowe gratyfikacje: doładowania kart pracowniczych Lidla. Wartość tego benefitu sumuje coroczne przedświąteczne upominki oraz budżety na tegoroczne spotkania integracyjne, które z powodu wytycznych chroniących nasze zdrowie nie mogą być organizowane” – pisze do 23-tysięcznej załogi zarząd Lidla. Premie będą sporo większe niż w poprzednich latach.

Przypomnijmy, że wiosną 2020 r., podczas pierwszej fali COVID-19, pracownicy sklepów i centrów logistycznych obu sieci zaczęli otrzymywać dodatek do wynagrodzenia za frekwencję w pracy. Chodziło o to, by powstrzymać narastającą absencję spowodowaną zakażeniami, ale też strachem oraz koniecznością zostania w domu z małymi dziećmi (po zamknięciu szkół i przedszkoli).
Związkowcy z większości sieci uważają, że pracownicy – zwłaszcza ci zatrudnieni na pierwszej linii – powinni otrzymywać dodatki za pracę w szczególnych warunkach epidemii. Tak jest m.in. w Kauflandzie w Niemczech i w Czechach. Działacze związkowi proponują, by było to 500 zł brutto miesięcznie. Negocjacje w tej kwestii zakończyły się niczym, w efekcie czego związkowcy z niemieckiej sieci ogłosili referendum strajkowe.

Kasjer i sprzedawca – zawód podwyższonego ryzyka? Jeśli nie zabije cię wirus, to zrobi to stres

Sieć CNN poinformowała w ostatni weekend października o bardzo ważnym badaniu przeprowadzonym w sklepie w Bostonie. Wynika z niego, że aż jedna piąta pracowników tej placówki przeszło zakażenie COVID-19, z czego trzy czwarte bez żadnych objawów. Co czwarty kasjer i sprzedawca przyznał przy tym, że cierpi na lęki, a nawet depresję wywołaną wysoce stresującą – bo ryzykowną – pracą.

Z bostońskiego badania wynika rzecz oczywista: najbardziej narażeni na zakażenie są pracownicy mający stały kontakt z klientami. Ryzyko zachorowania zwiększa tu nie tylko niezidentyfikowany i niepewny stan zdrowotny samych klientów, ale i stres związany z pracą w bardzo trudnych warunkach; ów stres obniża odporność pracowników, a ta ma kluczowe znaczenie dla samego zakażenia oraz przebiegu choroby.

Jak podaje CNN, przywołując wyniki badań, duży odsetek zakażonych wśród obsady sklepów świadczy o tym, że placówki handlowe mogły się stać znaczącym źródłem rozprzestrzeniania się pandemii. Przy czym kasjerzy i sprzedawcy nie byli tego świadomi, gdyż większość przechodzi infekcję bez objawów. Tymczasem na 104 pracowników, którym pobrano wymazy z nosa, 20 proc. uzyskało wynik pozytywny. Wedle naukowców, jest to odsetek znacznie większy niż w innych grupach zawodowych. Przy tym, u pracowników mających częsty bezpośredni kontakt z klientami ryzyko rośnie aż pięciokrotnie w stosunku do zatrudnionych na zapleczu, np. w magazynie czy księgowości.

Co istotne – jest tak, mimo wprowadzonych i stosowanych przez kierownictwo i samych pracowników zabezpieczeń: noszenia maseczek (także poza pracą), ciągłej dezynfekcji, zachowania dystansu społecznego, a także „uzbrojenia” kas i innych stanowisk obsługi klienta w specjalne osłony. Równie ważne jest to, że wszyscy zatrudnieni na pierwszej linii skarżą się na dolegliwości psychiczne wywołane stresem. Sprzedawcy i kasjerki cierpią na lęki związane nie tylko z bezpiecznym wykonywaniem swoich zadań, ale i nieobliczalnym i często nieodpowiedzialnym zachowaniem klientów. Taki długotrwały stres może powodować trwałe zmiany w psychice pracowników, dlatego pracodawcy winni zapewnić załodze odpowiednie wsparcie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: W Biedronce i Lidlu zabraknie kasjerek? Podwyżki płac kuszą, ale w sklepach rośnie ryzyko zakażeń. Zabezpieczenia kontra głupota klientów - Dziennik Polski

Wróć na radom.naszemiasto.pl Nasze Miasto